Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   256   —

— Ba! — odrzekł Joachim — pierwsza w Znojnie śpiewaczka i tanecznica, Marynka.
— To już ją stryj zdążył poznać?!
— A jakże. Urzekła mnie już dziesięć dni temu, gdym pierwszy raz do wsi zajrzał. I teraz ona do mnie tak drygnęła ukłonem — do mnie, nie do ciebie — podrwiwał sobie stary, rozweselony.
— No, winszuję. — — —
Mijały kupki ludzi coraz rzadziej, niegodne już spojrzenia po weselnym korowodzie Marynki — i cisza polna zasnuwała wieś wyludnioną z gwarnej młodzieży, pola rosnące do słońca sznurami i prostokątami nieśmiałej zieleni, łąki jeszcze rude, ale już gdzieniegdzie ożywione w barwie — te przestrzenie niczego, gdzie pleniło się jednak najbardziej obiecujące, zdrowe życie. Wiatr się lał nieustannie coraz cieplejszy, coraz szerszy, gędząc cicho, a majestatycznie na górnych arfach — a przy ziemi rozbiegał się gadatliwie głos kościelnego dzwonka, przyrzekający pokój ludziom dobrej woli.
— Większe dzwony zabrała wojna — odezwał się Joachim. — To są wogóle tereny zaciętych bitew. Wieś Znojno była bombardowana i palona, ale patrz — już odrosła! I morowy dech wojny nie zmógł potęgi przyrody. Ruń podrasta, ciepły wiatr powraca, jak gdyby nigdy nic, młodość śpiewa i gzi się na nowo. — — Zda-