Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   249   —

10,000 marek dałem jej do wyboru. Ze łzami w oczach wybrała sumkę w gotowiźnie. — Ale to dobra dziewczyna, ładna, szczera, nie głupia i nawet przywiązana.
— Tak, tak — wierzył Joachim. — A ona tutaj... nie przyjedzie?
— Ach, nie! — Coby ona tutaj? Tu jest wieś — prostota — surowe obyczaje — śmiał się Edwin zwycięsko.
Zawtórował mu Joachim tak szczerze, jak nigdy go nie widziano śmiejącego się:
— Wiesz co, Edwinku? Czuję się w Znojnie bardzo zdrowym i zaczynam przemyśliwać o ożenku. Poszukam Angielki, żeby z nią mieć syna w twoim rodzaju. Widocznie krzyżowanie Szaropolskich z rasą brytańską udaje się.
— No, niech stryj spróbuje.
— Namyślę się — może jeszcze później! — A tymczasem wystarczasz mi, jako wynik już osiągnięty i doskonały.
Po tem wesołem rozrzewnieniu powrócili jeszcze do interesów bieżących. Pytał Joachim:
— Czy aby fortepian starannie opakują? Bo to cenny instrument.
— Mam nadzieję; van der Winder zna się i na fortepianach.
— To dobrze. Że się trochę odstroi, damy temu radę. Jabym go postawił w małym saloniku, bo wielki będzie trudny do umeblowania.