Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   247   —

o pół do dziesiątej, zdziwił się, że nic słyszy na dworze roboczego hałasu, wiercenia murów, chrzęstu pił i kucia młotów, które go budziły dotychczas o świcie. Rozpoczął bowiem ulepszenia w domu od zaprowadzenia kanalizacji, łazienek, zlewów i tym podobnych urządzeń, mało dotąd w ziemi cudeńskiej rozpowszechnionych. Narzucił poranne ubranie i poszedł przez szereg izb do pokojów „starszego pana“.
Zastał go ubranego w pokoju. Zwykle Joachim wstawał o świcie i wychodził przynajmniej na okólnik folwarczny, jeżeli nie w pole. Przywitali się serdecznie.
— Cóż u nas dzisiaj w gospodarstwie? órka? — zapytał wesoło Edwin.
— Święto dzisiaj — odpowiedział Joachim.
— Co za święto? — wtorek. — —
— Matki Boskiej Odżywnej, jak tu nazywają. — Nie krzyw się; święto wiosny — i dzień wcale ładny.
— To dlatego i w domu przerwano pracę?
— Ano, trudno. Ja tylko sam przy warsztacie; toczę rączki do przyrządów w łazience.
— Brawo, stryju!
— A twoje interesy w Cudnie? Powiedziałeś pannie Malankowskiej?
— Powiedziałem tylko o sprzedaży fabryki; o Znojnie ani słowa. Dałem jej termin do wyprowadzenia się 1-go lipca.