Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   218   —

zaglądał do panny Malankowskiej, został zainterpelowany:
— No, mamy przecie rząd obiecujący! Władza spoczywa w ręku szanownych i niepodejrzanych. Idziemy ogromnymi krokami w przyszłość. — Cóż ty na to?
— Czekam.
— Jak to? nie cieszysz się z upadku gabinetu Wichrowatego?
— Był haniebny i niemożliwy; musiał upaść.
— No więc?... A teraz patrz, co za zmiana! Zawieramy stosunki z najpotężniejszemi mocarstwami — rozszerzamy granice na wschód i na zachód — na czele ministerjów stoją mężowie zaufani. — — I ty zapewne, Edwinku, coś teraz na serjo rozpoczniesz?...
— Czekam — powtórzył Edwin.
A Robert, poczytując małomówność kuzyna za brak zaufania i poniekąd impertynencję, pożegnał się z nim zimno.
Jednak w lakonicznej odpowiedzi Edwina Szaropolskiego zawierała się nietylko prawda, lecz istota odmiany jego psychiki. Gdy przyjechał do Cudna kilka miesięcy temu, był przekonany, że w każdym kraju europejskim można zużytkować swe przygotowanie zawodowe; że wielkie miasto rodzinne da mu nadto rozkosz współpracownictwa nad dziełem odrodzenia, do którego poczuł szczery zapał. Ale zawody do