Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   155   —

urzędów skracały stopniowo dzień pracy do sześciu, czterech, aż do trzech godzin i pełne były gawędy o „frajdach“, „wsuwaniach“, „rybkach“ i wypitkach, projektowanych na święta. Na poczcie i telegrafie pracowite panny przyjmowały nerwowo, prawie z oburzeniem, listy i depesze od publiczności, przerywające im czytanie listów do nich adresowanych, a mogących sprowadzić doniosłe przewroty egzystencji podczas świąt. Cudno drżało agitacją bachiczną i buntowniczą. Błyszczało na ulicach od zagadkowo wyiskrzonych oczu.
Szaropolski, oglądając po raz pierwszy męskiemi oczyma nastrój świąteczny w rodzinnem mieście, podejrzewał zrazu, czy nie zanosi się w niem na strajk powszechny? Nie mógł bowiem doprowadzić do skutku niektórych zamiarów, które przywykł uważać za tak łatwe, jak nakręcenie zegarka. — Zamówił u szewca parę trzewików, zastosowanych do cudeńskiego klimatu i stanu bruków; miały być gotowe 20 grudnia. Na ten sam dzień obiecano mu założenie drugiego telefonu w fabryce, w zawijalni. Ale w dniu terminowym dowiedział się, że na oba wyniki trzeba będzie poczekać jeszcze długo, gdyż zarówno szewcy, jak monterzy już świętują, powrócą zaś do warsztatów po Trzech Królach. — Otrzymał list z Anglji, który wędro-