Strona:Józef Weyssenhoff - Cudno i ziemia cudeńska.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   127   —

Szaropolski już chciał coś serdecznego rzec na pochwałę zjawiska, gdy uprzytomnił sobie swą kłopotliwą misję.
— Wie pani, że w ostatnich dniach zdarzyło mi się parę przykrych rzeczy? Jakie?! Proszę powiedzieć swojej bardzo życzliwej... lokatorce.
Trzymała go jeszcze za dłoń, podaną przy powitaniu.
— Odebrano mi mieszkanie kazano się wynosić razem z meblami. — Komisja partycypacyjna!
— Tak samo jak mnie! — to niesłychane! Malankowska wzniosła ręce, jakby chciała klasnąć w dłonie, lecz zawiesiła ten ruch, wpatrując się uważnie w Szaropolskiego. Nie wyglądał zbyt tragicznie.
— Nic mi nie pozostaje, jak przewieźć meble do fabryki, a samemu...
— Rozumiem — wtrąciła szybko i niespokojnie — ja muszę stąd się wynieść? —
— Sądzę, że to nie konieczne — odrzekł Edwin flegmatycznie.
— Więc moglibyśmy tu pozostać oboje?!
— Zależy to od pani. Ja się rozlokuję obok walcowni, w zawijalni.
— Ależ to ślicznie! to idealnie! Nie rozumie pan nawet, jak mu jestem wdzięczna. — — —