Strona:Józef Korzeniowski - Karpaccy górale.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prokop. Czekajcie! A jeśli i on nie odetnie! Mój topór drasnął gałąź.
Wszyscy. Starzy rozsądzą.
Prakseda tupa nogą. Obejdzie się. — Któż wam powiedział, że nie odetnie?
Antoś. Na bok! rzuca topór. Niektórzy biegną i przynoszą gałąź.
Młody. Patrzcie — jak brzytwą odciął.
Prakseda rzuca mu się na szyję. Antoś oddaje jej korale. Ona wydobywa cwancygiera, pokazuje go strzelcowi, który przy śmiechu innych odwraca się.
Antoś. Gosposiu! za te wszystkie krajcary piwa! Pijcie, chłopcy! Kto wie, co jutro będzie? Dzisiaj nasze, a jutro może być cesarskie! Pije, potem porywa Praksedę. Fediu! graj! tańcuje.
Młodzi niespokojni zatrzymują go. Przestań. Antosiu! powiedz — ty coś wiesz.

Antoś. Pewnie, że wiem. Posłuchajcie. Byłem w Jaworowie. Tam spotkałem znajomych panów, którzy jadą do Burkutu[1]. Przeszłego lata służyłem im[2]. Dobrzy to panowie! Ja ich lubiłem, i oni mnie lubili. Chodzili ze mną na wyścigi na Czarną Górę, oni na koniach, a ja piechotą. Niejednego cwancygiera dali mi za to, żem spuszczał jodłę z góry, rzucał za nią topór, doganiał ją i, uchwyciwszy za toporzysko, zatrzymywał na miejscu. Wszak i wy to umiecie.

  1. Woda mineralna, podobna do kaukaskiego Narzanu, mająca tylko cokolwiek więcej siarki, nazywa się Burkut. Miejsce to leży o dwie lub trzy godziny drogi od węgierskiej granicy, przechodzącej tam przez górę Czepczyn (Przyp. Aut.).
  2. Ostatnie miasteczko pod górami jest Kosów. Stamtąd dwa dni drogi konno do Burkutu. Między Kosowem a Burkutem leżą trzy wioski góralskie po Czeremoszu: Jaworów, Krzyworównia i ostatnia wieś Żabie, gdzie pomieściłem scenę mego dramatu. Wielkie to i malownicze osady. Huculi ze wszystkich trzech wiosek zbierają się zwykle w Jaworowie i tam oczekują przejeżdżających. Najmują się oni z końmi do przewozu i zostają potem na usługach panów, za trzy lub cztery cwancygiery (Przyp. Aut.).