Strona:Józef Korzeniowski - Karpaccy górale.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Prakseda. Może i wróci, bo najlepszego między wami niema.
Prokop. I któż to ten najlepszy? he?
Prakseda. He! niby to ty nie wiesz, o kim ja mówię. Gdyby on tu był, jabym swoje korale i swego dukacza[1] wrzuciła.
Prokop. Dla mnie?
Prakseda. Jutro rano — dla ciebie.
Maksym. Czy twoj Antoś Rewizorczuk taki zuch? O! patrzcie, jak poczerwieniała — pewnie zgadłem. Prakseda daje znak potwierdzenia, z figlarnym uśmiechem. Kiedy tak, zaczekajmyż na Antosia.
Prokop. A toż znowu co? Gromadzie czekać na jednego? starszym na młodzika?
Młody. Nie do smaku mu topór Antosia.
Prakseda. Cwancygier to pieniądze.
Kilku. Boi się.
Prokop. Nu, czekajcież, jeżeli chcecie. Na stronie. Przeklęty młokos!
Młody. Niedługo będziecie czekać — patrzcie — otoż i on!
Antoś wchodzi szybko. Co się tu robi? Co ty masz w ręku? Praksedo!
Prakseda. Potrzymaj, Antosiu! — daje mu kapelusz, sama zdejmuje korale i rzuca — tylko mię nie zawiedź, niech cię Pan Bóg broni! grozi.
Antoś. Co to znaczy?
Maksym. Zakład, Antosiu! Kto tę gałąź odetnie o dziesięć kroków, weźmie wszystko, co w kapeluszu.
Prakseda. I moje korale — pamiętaj!
Antoś. Zgoda — tylko o dziesięć, to mało; dwadzieścia.
Prokop. I ja o dwadzieścia.

Inni. I my, i my.

  1. Dukacz — złoty pieniądz lub medal, noszony przez kobiety u korali na piersiach.