Strona:Józef Korzeniowski - Karpaccy górale.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Gdy świeży liść okryje buk
I Czarna Góra[1] sczernieje,
Niech dzwoni flet, niech ryczy róg;
Odżyły nasze nadzieje! —

Pękł rzeki grzbiet, popłynął lód,
Czeremosz szumi po skale;
Nuż w dobry czas kędziory trzód
Weseli kąpcie górale!

Połonin step na szczytach gór;
Tam trawa w pas się podnosi,
Tam ciasnych miedz nie ciągnie sznur,
Tam żaden pan ich nie kosi.

Dla waszych trzód tam paszy dość,
Tam niech się mnożą bogato,
Tam runom ich pozwólcie rość,
Tam idźcie na całe lato.

A gdy już mróz posrebrzy las,
Ładujcie ostrożne konie;
Wy z plonem swym witajcie nas,
My z czarką podamy dłonie.

Chór.  Czerwony płaszcz, za pasem broń
I topór, co błyska zdala,
Wesoła myśl, swobodna dłoń,
To strój, to życie górala!

Starzec. Dziękujemy, Maksymie, dziękujemy. Prawdę powiedziałeś. Tak zawsze bywało, i dobre były czasy.
Jeden z młodych. Alboż teraz złe, ojcze? — Spojrzyjcie na nas, czy to my nie zuchy? a tu spojrzyjcie, czy to nie jagódki?

  1. Łańcuch Karpat na granicy węgierskiej w blizkości Żabiego, skąd Prut bierze początek.