Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

proszę, dodał, wyciągając rękę, może ona wzbudzić podejrzenia, obmowy i chociaż nie odemnie wyszła.
— Od was.
— Nie, wszelako choćby dla ciekawości mieć bym ją pragnął.
— Oddam wam ją, powiedźcie mi, czego on przychodził. Tu pan Czuryło dostał sakiewki, wyjął trochę pieniędzy i położył na stole.
— Oddacie mi bańkę?
— Przyrzekłem.
Głos z góry pochodzący, stłumiony i straszny, wyrzekł z wielkiem przerażeniem pp. Czuryłów obu:
— Pytał i odpowiedziano mu: Dziecię jest u Sapiehy.
Gronovius nie zdziwił się wcale głosowi, zsunął pieniądze, zabrał bańkę, a nim mieli czas wynijść, zaczęto silnie bić we drzwi. Czuryłowie byli już na wschodach, Gronovius pospieszył naprzód, Duran odryglował.
— Zgubiłem bańkę, rzekł głos ze drzwi.
— Wiem, odpowiedział Duran i nie będziecie mieli drugiej.
— Płacę, zawołał wchodzący.
Czuryłowie poznawszy głos, zatrzymali się w lochu, Gronovius pospieszył do drzwi, poszeptał coś i wszystko ucichło.
Książe odszedł.
Szlachta nie wiele pojmując co się w koło niej działo, wyszła powoli do pierwszej izby. Turkot powozu zapowiedział odjazd księcia.
Zaledwie dobyli się z mieszkania dwóch czarnoksiężników, u wejścia spotkali mnóstwo osób ciągnących się tutaj, kobiety zakwefione, panów z nasuniętemi na