Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płaszczu niesiony, ojciec idący za nim w rozpaczy, bezprzytomny jak pijany, słaniający się i zataczający od muru do muru. Jeszcze nie doszli byli do mieszkania p. Czuryły, gdy kolasa księżnej i jej ludzie, wracając od kasztelana Firleja, spotkali się z panem Pieniążkiem i Łęczycaninem, niosącemi rannego.
Księżna Anna poznała starego Czuryłę i niespokojna kazała wstrzymać konie.
— Co to jest? co się wam stało? zawołała.
Na dźwięk tego głosu, ranny otworzył oczy, ujrzał Annę i podnosząc się na ręku wybełkotał sił ostatkiem:
— Zabity, bądź spokojna o syna, zabity.
— Kto zabity? kto?
— Kogoś zabił, jakiegoś księcia! rzekł Łęczycanin, bo stary Czuryło nic nie widział i nie słyszał.
— Panie Łowczy, zawołała księżna, na Boga powiedzcie mi co to jest?
Stary głowę podniósł, popatrzał obłąkanym wzrokiem do koła.
— Syn mój, rzekł, syn.
— Kto go ranił?
— Bił się z księciem.
— Z księciem, a książe?
— Nie wiem, bezprzytomny, zabity.
— Książe zabity?
Anna nie mogła pojąć tych wypadków, tak szybko po sobie następujących; w głowie jej się mięszało. Rozesłała swoich sług szukać lekarza dla Czuryły, sama nie wiedziała czy jechać do siebie, do nich, czy do księcia. Wreszcie wskazała sługom do domu. Ciało ponieśli dalej, gdyż młodszy Czuryło znowu omdlał i potrzebował spiesznego ratunku.