Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

który sądził się w obowiązku strzedz nieskazitelności imienia swego, ale dziś.
— Dziś jam przekonany! osądzony! śmiejąc się gniewnie rzekł Sołomerecki, tak, w oczach wszystkich was, winny.
Pani bratowa chciała moje upokorzenie uczynić publicznem: i tego jej nie daruję.
— To ja uczyniłem, rzekł Firlej, ona nie chciała, jam doradził, jeśli jest wina, to moja; ale żądałem by dziecię to nie przez was jednych, ale dla uspokojenia waszego w obliczu wszystkich uznane zostało tak, jak je wprzódy uznał pan nasz król JM.
— Król JM., odparł Sołomerecki, mógł je uznać dla starej z księżną znajomości. Ona tak przypomina twarzą Radziwiłłównę!
Wszyscy oniemieli, on śmiał się złośliwie.
— Uznajecie więc, rzekł Firlej, małżeństwo brata i dziecię jego?
— Muszę, a więc uznaję, choć w gruncie wiem co myślę o tem! Tak, uznaję — żądacie, zgoda.
— My żądamy tylko szczerego przekonania waszego. Rozpatrzcie dowody lub polećcie je rozpatrzeć komu.
Papiery z kolei przechodziły z rąk do rąk i wszyscy musieli je przyjąć za ważne.
— Jakkolwiekbądź, dodał Firlej, ja obstaję przy chęci pojednania was, owszem polecenia wam dziecięcia, które odtąd staje pod opieką waszą.
Zrzućcie z serca długie podejrzenia i niechęci.
W tem otwarły się drzwi i wprowadzona przez Firlejową, ukazała się w żałobnej sukni blada księżna Anna.
Sołomerecki cofnął się, wziął czapkę i posunął ku