Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyzwolony przywiózł je. Oto są. Błagam was, wezwijcie do siebie księcia, arbitrów, niech ludzie widzą, niech sądzą, niech się to wszystko nareszcie bez mego wstydu zakończy.
Kasztelan spoglądał na podane papiery, przerzucił je wstając.
— Będzie, rzekł, jak pragniecie, jutro wezwę do siebie wszystkich znajdujących się w Krakowie panów braci senatorów i znakomitszą szlachtę, wezwę księcia, aby zmuszony był w obliczu ich uznać bratanka i później retraktacji nie mógł już uczynić. Bądźcie spokojni. Cieszę się waszą pomyślnością z duszy i serca.
— Ale książe jest na wyjezdnem, goni w Litwę za biednem dziecięciem mojem, nie wiem czy go wstrzymać potraficie.
— Sądzę, że potrafię, rzekł dumnie Firlej. Wnet poszlę do niego dworzanina z wezwaniem na dzień jutrzejszy, nie pisząc dla czego, a rozstawię moich ludzi, aby go z oka nie spuszczali i w razie upornej woli wyjazdu, wszelkiemi sposoby wstrzymali.
— Jakże wyrażę moją wdzięczność?
— O! to ja powinienem dziękować, żeście mnie na tę poczciwą usługę wybrali. Bądźcie spokojni, rozpiszę wnet listy.
Dworzanie i paziowie kasztelańscy stojący w bocznej komnacie, natychmiast wezwani rozbiegli się po znajdujących w Krakowie panach senatorach, zapraszając ich dla ważnej sprawy na jutro. List z kancelarji kasztelana wezwał księcia Sołomereckiego także.
Książe jeszcze się burzył opóźnionym wyjazdem swoim, gdy mu oddano pod pieczęcią Firlejowską grzeczne zaproszenie na dzień jutrzejszy; list nie wyrażał