Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cał z Rzymu, gdy go pochwycili zbójcy.
— Widziałeś te papiery? spytał stary.
— W niewoli musiałem ukrywać i przepatrzyć nie miałem czasu, wróciwszy nadto byłem sobą zajęty; miałem to kiedyś uczynić później.
— Zobaczmy lepiej zaraz, przerwał stary, uderzony myślą jakąś szczególną.
— Zobaczcie ojcze, ja pośpieszę się w drogę wybierać.
Stary usiadł, rozwiązał sznurki, rzucił okiem, nagle wykrzyknął:
— Jezu! Marja! Co za zrządzenie!
— Co to jest?
— Ty nie wiesz?
— Nic nie wiem.
— Papiery ks. Hausera! papiery Sołomereckich! Ksiądz powracający z Rzymu to był on!
— Kto taki?
— Ksiądz wysłany przez nich, dla legalizacji małżeństwa księżnej. Wygrana! wygrana! zwyciężyliśmy!
— Nie pojmuję. Cóż to są za papiery?
— Wszystko skończone, tryumfujem, rzekł stary chwytając czapkę i laskę. Chodźmy do księżnej, do księżnej.
I zdyszany Czuryło, nie mogąc pohamować swej radości, schwycił się na pierwszego konia jakiego mógł znaleźć pod ręką, poleciał.
Księżna Anna tylko co powróciła z kościoła, smutna słuchała opowiadania sługi, który o odmówieniu dworzan przez młodego Czuryłę, o spóźnionym wyjeździe księcia zdawał jej sprawę. Spostrzegłszy Czuryłów obu z twarzą rozjaśnioną przybywających, nie wiedziała co myśleć.