Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 4.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjaciele, zawołał, przyjaciele, niech ich szatan zdusi!! Rodzaj gorączki, rodzaj obłąkania opanowywa go, nie wie co począć.
— Wyjeżdżać! woła, wyjeżdżać! konie, powóz, sprzęty, sprzedać wszystko, pojedziemy we dwóch, we trzech a wyjeżdżać, wyjeżdżać!
Nie mniejsza niespokojność w gospodzie księżnej i u pp. Czuryłów, ta o synu zwątpiła, chce posyłać za nim; ci namawiają się co począć, młodszy wybiera się sam w drogę. On to odmówił dworzan księcia i przyjął ich dla Anny, sądząc że tym sposobem wstrzyma wyjazd jego, on szepnął żydom słowo czarodziejskie, które wstrzymało pieniądze. Ale i to nie pomogło zupełnie.
— Potrzeba go uprzedzić, rzekł młody Czuryło, jest nas kilku, wszystko gotowe, jedziemy, a nim książe przybędzie na dwór Sapiehy, już tam Stanisława nie zastanie.
To mówiąc, począł sposobić do drogi. Stary pomagał mu sam.
Z tłomoczka wypadł zwitek papierów zasmolonych długiem noszeniem po wierzchu, czerwonym sznurkiem jedwabiu związanych.
— Co to jest? spytał stary.
— A! to jeszcze pamiątka mojej niewoli.
— Jaka?
— Wiosłując na galerze tureckiej pod Stambułem, miałem za towarzysza i sąsiada biednego księdza przez zbójców morskich zabranego. Ten umierając oddał mi papiery jakieś, zaleciwszy abym za powrotem do kraju komu należeć będą przesłał, mają bowiem posługiwać jakiejś rodzinie naszej. Ksiądz był Polak podobno, lub przynajmniej długim pobytem u nas spolaczały. Wra-