Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 3.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pewnie, gdybym był na nich instygował. Ale do czego by mi się to przydało?
Nie tracąc czasu, znowum swoją krzywdę i despekt mi wyrządzony opisał ks. Duninowi Piotrowi Wolskiemu, będącemu w Madrycie pod tę porę posłem; na tem przestając.
Jużem się był tyle razy w tej hiszpańskiej ziemi nabrał strachu, żem z niej jako żywo co najprędzej chciał uciekać. Za trzecim noclegiem od Granady w ziemi maurytańskiej, jadąc do Sywilji (Sevilla) kwapiąc się bardzo, a nie chcąc bawić w drodze, słudzy którym ja przykazałem aby pośpieszali, przodem się byli wyprawili. Z tych jeden wiódł muła z tłomokami i strawą, bo tam na taki kraj byliśmy trafili, gdzie czegośmy z sobą nie przywieźli, tego nie dostali. — Jeść nie było co. Trafiło się nam dwie drogi, jedna w lewo, druga w prawo, zaczem słudzy moi pojechali przed się w lewo, a ja o tem nie wiedząc udałem się w prawo, minąwszy dobrą drogę. Jadąc ja na mule, a w tem słonko zaszło, zamierzchło. — W godzinę prawie drogi trafiłem ja na jedną chałupkę, w której nie zastałem nikogo jeno stare babsko. — A była ta chromina położona w górach i zaroślach gęstych, na ustroniu i pustyni. Począłem rozpytywać baby o drogę i gospodę, ta zaczęła mi coś odpowiadać i pokazywać, ale czy to dla wygody dziwnej, czy dla języka tamtego kraju przekręconego po chłopsku, zrozumieć jej nie mógł. Obaczywszy że nocleg niepewny i ludzi moich nie ma, chciałem muła nazad wyprowadzić i jechać dalej, aliści wypadną kilku zbirów z chałupy na mnie prosto, wezmą mnie pod boki, jeden za muła chwyci, drudzy wpychają do izby. — Ja im się poczynam opierać, oni