Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 3.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miasta, którego już nazwiska nie pomnę, zachciało mi się ostryg. Rzekłem tedy postulonowi, aby nabrawszy ich w worek wiózł za mną, które on wziąwszy w woreczek, uczepiwszy do konia, rnszył. Wyjechaliśmy z onego miasta i w mili już byliśmy jako pomnę na polu czystem, gdy postulon począł zwalniać kroku folgując swej szkapie i ostawać odemnie począł. Napomniałem go aby rychło jechał, ale on słuchać nie chciał, powtórzyłem to powtóre i po trzecie, ale on się niezdara oglądał tylko i po swojemu wlókł jak przedtem... Kiedy tak, rzekłem mu rozgniewany, zostań, że się, a ja pojadę dalej bez ciebie. Na co on obruszywszy się znowu, począł mi łajać różnemi owemi tamtych krajów wymyślnemi przekleństwy i w dodatku grozić. Nareszcie porznciwszy ów worek ostryg, jął się do szpady, którą miał u boku i skoczył na mnie.
Jam nie od tego, choć i z prostym plebejuszem w potrzebie się zmierzyć, a więc do swej także. Ale jakoś z konia się biorąc, noga mi w szerokiem strzemieniu nwięzła, żem się zeń dobyć nie mógł, z czego korzystając postulon, ciął mnie po rękn, tak, że tylko co ręki nie odrąbał. Tn ja wymknąwszy nogę i konia zbywszy, na niego przypadnę i tnę go raz, a drugi, ażem brzydko okrwawił, zaczem na konia jego prędko przypadłszy, na którym tłumoki moje były nie małe, pobieżałem do posty.
Straszno mi było, abym w owym kraju cudzoziemskim za te rany wedle ich prawa nie odpowiadał, zafrasowałem się wielce, gdy mnie spytano o postulona. Alem ich odprawił tem, że mu koń ochromiał, aż się zostać musiał, więc lekko jedzie oddawszy tłumoki. Pospieszając zaś, nimby przybył ów postulon siadłem