Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 3.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kawałek kraju. Mowy nad któremi ziewać trzeba do wyłamania szczęki, listy pełne polityki, a zimne, że je wziąwszy w palce ręce marzną.
— A czytałżeś historją pana Tęczyńskiego w Hiszpanji, którą wczoraj przepisywał Bonar?
— Nie! alem nie ciekawy.
— Przecież to włosy od niej na głowie wstają, — jak go tracić mieli.
— Doprawdy?
— Ot posłuchajcie kiedy chcecie. Przeczytam wam.
I wziąwszy księgę ze stołu jeden z młodzieży usiadł z nią u okna, reszta do koła, a jasnowłosy uczepiwszy się kraty żelaznej, wychylił w podwórzec.