Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odsunąć? on konający, lekarze i baby życia mu roku nie dają... dla czego nie pozwalacie mi korzystać z ostatku?
— Korzystaj sobie jak chcesz! rzekł Mniszech, ja ci nie przeszkadzam, ale pomagać też nie myślę.
— Będziesz mi pomagać!
— Nie.
— Chcesz więc, abym przed światem powiedziała wszystko? Wszystko!... Słyszysz panie podkomorzy, wszystko!
Mniszych stał niemy, blady, gniewny, ale się widocznie miarkował.
— Mów-że czego chcesz?
— Zbliżyć się do króla, po tom przybyła całą drogę odpychacie mnie od niego.
— Niech cię Kniaźnik do niego prowadzi — rzekł ze wzgardą Mniszech — on to jest królewskim seraju dozorcą.
Giżanka czerwieniła się i rwała chustkę w ręku.
— Panie Mikołaju, pomnijcie na przeszłość, nie przyprowadzajcie mnie do rozpaczy!
— Nie rozumiem cię.
— Więc zrozumiecie mnie później.
To mówiąc odwróciła się szybko Giżanka i rzuciwszy wejrzenie, w którem się gniew i chęć zemsty malowały, odeszła wewnątrz zamku.
Drzwi się ledwie za nią przemknęły, gdy podobny nieco z rysów, ale widocznie młodszy od podkomorzego, wsunął się mężczyzna. Tych samych prawie rysów twarzy, niemal tegoż charakteru, różnił się chłodem, którym tchnął cały. Nie było śladu uczucia w tej wymierzonej postawie, wejrzeniu, minie, w zimnem