Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rej zda się na anioła — tylko skrzydeł brakło. Dziś ona i starsza i zmieniona bardzo, kibić wysmukła, pogrubiała, twarzy owal nieco się zokrąglił, puszek go okrywa od dołu nieznaczny, rnmieniec żywszy, ale białość ciemniejsza. Dziś ona gasi inne kobiety, ale ją by zgasiła piętnastoletnia Basia Giżanka, wyglądająca kracistem oknem klasztoru na przybycie Mniszcha. —
Pewna siebie, śmiała, żywa, Barbara nie spnszcza już oczów jak dawniej, gdy utrapione poczynając życie, płoniła się na każde wejrzenie, krwią zalewała na szepty tajemne dworaków; teraz ona nie lęka się ni wejrzeń, ni obmowy, serce jej nie bije, dłoń chłodna wyciąga się po klucze od królewskiego skarbcu, po klejnoty, po zapisy; ona chce pieniędzy, złota i złota, aby ozłocić swą hańbę, a oto niedaleko w cieniu księżyca mitra czeka na jej skronie zwiędłe i pokryje całą przeszłość. I miłostki klasztorne i powolność dla Augusta i więcej może jeszcze — coś jeszcze.
Oni rozmawiają z sobą.
— Na Boga! panie podkomorzy, woła ściskając go za rękę Giżanka, chwile drogie, korzystać z nich potrzeba, nie mamy czego czekać.
— Zapewne Basiu, zapewne, w pół obojętnie odparł podkomorzy, ale nie widzę czego byś więcej pragnąć mogła.
— Jakto? żywo i coraz zapalając się podchwyciła kobieta. Więc macie mnie za nagrodzoną już? O! dziękiż wam za wspaniałość! Ale choć się to wam tak zdaje, może królowi jegomości zdawać się inaczej.
I odstąpiła na krok rozgniewana nieco.
— Cicho! cicho! Zawsześ w ukropie kąpana. Mało ci? bierz co dają, niech dają, ja ci na drodze nie