Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Na miłość Bożą, groszyk jałmużny!
— Mój ojcze, miejcie litość nad biedną kaleką!
— Groszyk ślepemu!
— Szeląg mnie, ojcze!
— W imie Najświętszej Panny.
— Na kości Ś. Stanisława.
— Będziemy się modlić za was.
— Niech was Bóg pocieszy.
— Ja mam dziecko i t. p.
Wszyscy swym krzykiem głuszyli biednego proboszcza, który stał, wahał, nie wiedział co począć, dzielił jałmużnę, a widząc że mu nie wystarcza przygotowanego, dobył resztę jaką miał.
— Nie mógłby mi kto z was powiedzieć, odezwał się wreszcie, gdzie tu jest, niejaka Agata, niedawno przybyła?
Wszyscy spojrzeli po sobie, zdziwieni że o ich towarzyszkę pytano.
Musi to być coś w tem! mruczały zazdrośne. Patrzajcie! Agata — już ją znają.
— Agata, rzekła siedząca na rogu babka. Była ona, ale jej nie ma, dziś podobno nie przychodziła. Wszak nie przychodziła?
— Nie, nie, i wczoraj jej nie było, rzekł ktoś z boku.
— Ale na cóż jej potrzebujecie, może to i kto inny potrafi, ojcze?
— Nie, nie, to ja chciałem tak informacji. Więc powiadacie że jej nie było?
— Dziś i wczoraj nawet.
— Ale nie wiecie gdzie mieszka?
— A gdzie ma mieszkać? na bruku jak my. Zresztą kto ją wie, to jakaś wielka pani, bo się drogo do Bra-