Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

porównaną czystotą. Szara światłość wchodzącego dnia wpadała doń przez długie z szyb maleńkich w ołów oprawnych złożone okna. Podłoga wyłożona siwym kamieniem, wymieciona i zmyta połyskiwała. W pośrodku naprzeciw ołtarza wielki z czterema żelaznemi kółkami kamień grobowy, wskazywał wejście do sklepów. Kilka innych nagrobków, zatartych nogami, widniały tu i owdzie wypuklejszym herbem lub ozdoby otaczającemi. W ścianach także wpuszczone kamienie z postaciami rycerzy w całej zbroi, popiersiami i napisami, zdobiły przysionek i nawę. Sklepienie ostre i śmiałe, z gzymsowanemi kąty, wznosiło się malowniczo nad kościołem i bocznemi kaplicami.
Przez dwa jego otwory spuszczały się na sznurze ozdobnym lampa, gorejąca u ołtarza i wielki bronzowy ze szkłami świecznik.
Wielki ołtarz roboty snycerskiej, zdobiły drewniane, biało pomalowane posążki dwóch świętych Ewangielistów; robione kwiaty stały do koła obrazu i Cymborjum w niebieskich złocistych naczyńkach. Wszędzie czystość i porządek, wszędzie znać było nieustanny dozór księdza. Ściany, podłogi, ołtarze, nagrobki nawet, chór, ambona, połyskiwały, i drzewo ławek świeciło się wytarte niedalej jak wczora. Na chorągwiach nie dojrzałeś pyłu, ani pajęczyn za obrazami, ani kupek śmieci po kątach. Pozapalawszy świece, organista oczekiwał w zakrystji na Albertusa, który zwykle do mszy sługiwał, sam potem mając pójść na chór, gdzie już dzwonnik probując miechów czy nie sapią, kalikować poczynał, gdy drzwi się otwarły i Maciek z obwiązaną głową wsunął się.
Proboszcz się odwrócił i spytał go: