Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pacierze. Nie mając koni piechoto szedł spowiadać, pocieszać i dzielić się ostatnim chleba kawałkiem. Sam też często jeść nie miał czego i Magda surowo go za to burowała, gdy on uśmiechając się łagodnie, odpowiadał tylko:
— Dosyć mi chleba i wody — bardzo dosyć, nawet mi się jeść nie chce.
Nigdy nie chwalił się z tego co czynił; owszem zdawał się jeszcze wymawiać jak z grzechu, z cnót swoich, a pomawiany nigdy nie bronił. — Cierpieć potwarze, nauczył nas Chrystus, mawiał czasem — a cierpieć je milcząc tem większa zasługa.
Ludzie go nie pojmowali, on się o nich nie troszczył, dopełniwszy obowiązków wolne chwile poświęcał modlitwie, a w ostatku czasem moment poufałej rozmowie, w którą wlać umiał naukę. Lecz najwięcej uczył przykładem, któren może dla niepodobieństwa naśladowania niepojęty, mniej był skutecznym.
Domowi panowali nad nim jak im się podobało, bo się domowemi nie zaprzątał sprawami. Magda robiła co chciała, odmawiała jedzenia gdy jej się podobało. Nigdy się nie poskarzył. Cale co innego było w kościele, tam ksiądz pleban odzyskiwał energją, tam panował, strojąc ołtarze, ubierając obrazy, zamiatając sam prawie. A gdy nadchodziło jedne z tych wielkich wesołych świąt naszego kościoła, na które jest zwyczajem stroić dom Boży, swemi rękoma robił wszystko.
Raz spadłszy z rusztowania w wigilją Bożego Ciała, rękę złamał. Ale sam ją związawszy, w leszczotki wziąwszy, nie wydawszy jęku, położył się powtarzając tylko ciągle:
— Nie będę mógł jutro mieć Mszy Świętej! Srogie