Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cha wspominając ubiegłe lata, a gdy piwa wypije — a dobrego, czasem nawet wyrwie się jej wielce znaczące słowo, nieraz przez dzwonnika podsłuchane i powtarzane tajemniczo organiście.
— Ej! nie wiecie ktom była!
Kto była? nikt w istocie nie wie. — Już starą przywędrowała na plebanią i z początku pokorna, potulna, usłużna, służby się podjęła, zamiatając prochy przed plebanem, uśmiechając do dzwonnika nawet, kłaniając grzecznie Rektorowi. — Niestety! to był tylko miodowy miesiąc jej służby, póki zaufania wszystkich i wszystkich — wszystkich nie otrzymała kluczów: powoli potem gburować już zaczęła naprzód dzwonnika, potem sarkać na Albertusa, potem wymyślać na żarłoczność organisty, obojętnie poglądać na Rektora, a finalnie pozwoliła sobie nawet verba veritatis delikatnie powiedzieć plebanowi. Ostatecznie i łajać go zdało się jej wkrótce potrzebnem, tak była pewną że się bez niej obejść nie mogą i że do niej przywykli na zawsze. Magda stanęła wkrótce na czele rządów plebanji Były i usiłowania wybicia się i próby usamowolnienia, ale Magda trzymając w ręku klucze spiżarni, pokonała niemi wewnętrznych nieprzyjaciół, pierwszy Albertus, zważywszy bezsilność swoją, z wroga stał się pochlebcą, zaprosił na piwo i odkrył Magdzie zamachy na nią tajemne i knowania kleszego gminu. Magda ruszyła ramionami i rozśmiała się biorąc w boki.
Albertus do reszty podbity, kazał dać drugą kwartę piwa i ogadał przyjaciela od serca, Rektora. Na dzwonnika dziwne rzeczy pletli wszyscy — dzwonnik ostatni poddał się i do ostatka mruczał, a szanując zapewne w nim tę szlachetną niepodległość, Magda szacowała