Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

namarszczoną. — Postać ta groźna nawet gdy się uśmiecha, a tak nawykła do surowości, że jej się czoło łyse za lada słówkiem fałduje, usta nadymają jakby do łajania, nozdrza rozpierają sapiąc.
Za Magistrem usiadł Albertus klecha. O! i ta pocieszna zaiste figura, bo pół klesza, pół żołnierska. Germak ci to na nim łatany, ale kusy, ale spięty; czapczyna na ucho przewalona, nogę na nogę założył i poświstuje. Wąs mu się kręci koło nosa, a pod szyją coś by broda.
Twarz chuda, kości z niej powyskakiwały, aż skórę pomarszczyły na policzkach, na skroniach, koło oczów. A marszczki Albertusowej twarzy nie groźne są, ani smutne, wszystkie się śmieją, chichoczą, wszystkie stworzył uśmiech, każdą wyryła radość i naznaczyła piętnem swojem. Siwe oczki mają się ochotę przymrużać, usta szerokie same się rozchodzą, nos drga cały i skakać się zdaje z radości. I kto pojmie patrząc na strój odarty, łatany, zaplamiony, czego się on u licha tak cieszy? Choć goło, ale wesoło! to prawidło życia Albertusowego, wszakże go zapewne znacie?
Na ostatek jeszcze jedna, jeszcze jedna osoba, co ją widzicie na progu, należy do zgromadzenia i czynny bierze udział w rozmowie. To Magda, księża gospodyni, lub pospoliciej kucharka, krakowianka rodem, herod-baba. Dość spojrzeć aby się na niej poznać.
Nie otyła i nie chuda, raczej jednak koścista i żylasta niż mięsista, pani Magda doszła już może lat pięćdziesięciu, ale się krzepko trzyma. Pomarszczona twarz rumiana jeszcze i świecąca, oczy siwe żyją i latają w źrenicach, tylko brwi nadto już odrosłe trochę je osłaniać poczęły zbyteczną wegetacją nie najwdzię-