Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znała, którego się lękać miała prawo. Strach o siebie kilka razy naglił ją wyprawić Maćka do karczmy, to znowu litość wstrzymywała. W tej walce bojaźni z uczuciem politowania, zwyciężyło nareszcie uczucie szlachetniejsze. Tak dzieje się zawsze w sercu kobiety, gdy tylko ma czas wyrobić w sobie zwycięztwo. Całkiem przeciwnie dzieje się z mężczyzną.
— Słuchaj, rzekła Magda zbierając się na odwagę. Lagus nie poszedł, on tu jest, czatuje na ciebie, czeka pod karczmą. Może napaść w nocy. Idzie z Krakowa. Uciekaj.
— Dokąd? — spytał chłopiec — nie wiem drogi, nie mam chleba.
— Uciekaj nazad do Krakowa, żywo dodała kucharka, on cię tam szukać nie będzie. Ja mu powiem, żem cię wyprawiła w inną stronę. Oto masz chleb, zawołała biegając i krzątając się, uciekaj. Nie idź wielką drogą. Szedłeś tu z Krakowa, trafisz więc nazad, tam będziesz bezpieczniejszy.
To mówiąc Magda sama trzęsąc się ze strachu wyprawiała Maćka, który starał się napróżno wzbudzić w sobie odwagę. Wspomnienie napaści przestrach w nim wzbudzało, uczucie swojej bezsilności przerażało chłopca. Dając się jednak przekonać kobiecie, która z wzruszeniem ukazywała mu prostą drogę po za plebanją, krzakami idącą, Maciek z młodzieńczym pospiechem ruszył co tchu.
Dopóki widzieć go było można, Magda stała i patrzała, nareszcie straciwszy z oczów, wróciła do plebanji, i jęła się z pozorną obojętnością zamiatać i porządkować w izbach.
Nie upłynęła godzina, a Lagus był znowu w dzie-