Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ryża, długie pejsy podobnego lecz żółciejszego koloru, spływały mu na piersi i ramiona. — Trocha twarzy z pod włosów wyglądająca, czerwona, piegowata, z nosem spuścistym, świeciła dwojgiem oczu pokrytych rzęsami i brwiami zwisłemi, żółto-siwemi, z pod których wejrzenie żyda ze źrenic jego żółto-płowych padające dziwniej jeszcze połyskiwało. Oczki te nieustannie latały, obracały się, ciskały na wszystkie strony, a niekiedy ruchom ich towarzyszyły konwulsyjne drgania prawej ręki i nogi. — Sinych ust, ledwie z pod wąsów i brody zarosłej, cokolwiek widać było: kryły się one w czerwone włosy kampsora. — Ubiór jego podobny był dzisiejszemu strojowi żydów, pokrywał go płaszcz po wierzchu czarny, łatany i niepozorny, związany jedwabnym sznurkiem pod szyją. Na głowie miał głęboko wsuniętą czapkę z lisami, której wierzch z wypłowiałego żółtego aksamitu, ledwie coś nad futro wychodził. Za pasem sukni, ukryty wprawdzie, ale jeszcze widoczny, długi miał nóż, w czarnej pochwie, z rękojeścią hebanową zakrzywioną. Obok niego wisiał na rzemyku kałamarz rogowy, futeralik na pióra i zwitek papieru, oplątany sznurkiem jedwabnym. Postać jego nie okazywała wcale dostatku i owszem przeciwnie, a jednak wieść powszechna, pomimo starannie objawianego ubóstwa, czyniła go niezmiernie bogatym. Został kampsorem bursarzy, nie dla zysku, bo zysk w tem nie mógł być wielki, ale raczej dla zabezpieczenia się od napaści. — Dom jego w oddalonej części miasta położony, ukryty w opalisadowanem podwórku, rzadko się dla kogo otwierał, on sam za to jawił się wszędzie, przemykał w miejscach, gdzie mógł być najmniej spodziewany.