Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wykarmiwszy je wprzód, bo mi moja córeczka zmarła, oddaliła się od dworu do innego majątku. Staś, takie było imie synowi pani, miał na nieszczęście w twarzy swej piętno pochodzenia niezmazane, rodzinne i po niem go wysłańcy Krzysztofowi poznawali. Poczęto chodzić koło mnie, próbując i pieniędzmi i siłą i groźbą, dziecko dostać; wreszcie do tego przyszło, że jeść mu nie skosztowawszy wprzód sama, nie śmiałam dać, żem każdy chleba kawałek dla niego przeznaczony kryła.
Dziecię rosło i prześladowanie ciągle z niem. Jak najtajemniej znowu oddałam je do nauki sama, zacierając ślady za sobą. — Ukryliśmy chłopię w polesiu głębokiem, w cudzych dobrach, domek nająwszy, mistrza sprowadziwszy.
Tak dziecię rosło w ciągłem strachu matki, która się o nie dowiadywać, widywać go nie śmiała i na moje tylko ręce na potrzeby jego posyłała. — Tymczasem jednej nocy napadniono dwór kędy Staś był z mistrzem, starca zabito, a dziecko ze strachu w ogród się schowawszy, porwania, a może śmierci uniknęło. Szczęściem ja przybyłam nazajutrz, jakby przeczuwszy nieszczęście i zabrałam dziecię. Umyśliłam je zaraz do Krakowa wysłać, bo nigdzie jak w wielkiem mieście się ukryć; ale na to potrzeba było zezwolenia matki, a potem pieniędzy i ludzi zaufanych. U krewnego porzuciwszy Stasia, sama ruszyłam na zamek księżnej pani, aliście w drodze nie dojechawszy dowiaduję się, że jej nie ma, że nie wiadomo gdzie znikła, a książę Krzysztof objął już prawem spadku majętność. — Co by się z księżną stało, nie wiedziałam i dowiedzieć się nie mogłam. Jedni mówili że zabita, drudzy że do lochu zamknięta, inni że gdzieś w klasztorze, a wszyscy się na to zgo-