Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobroci... konfitury były przedziwne... i zjedzono je do dna.
Natychmiast po spełnieniu tego obowiązku, pani z Villamarinich wstała niespokojna czegoś, szepnęła mężowi aby sam poszedł po dorożkę, i pomimo proźb aby dłużej spoczęła, natychmiast odjechała pod pozorem że Instytutu na czas tak długi opuszczać nie może. Filipowicz zaś po cichu oświadczył Maksowi, ubolewając nad tem iż żonie musi towarzyszyć — iż powodem istotnym było słabe zdrowie, jego pani, nie nawykłej do śniadań z szampanem zwykle przyprawiającym ją o mdłości...
Ciocia Baronowa odeszła też wprędce, zostawiaąc rachunek do zapłacenia siostrzeńcowi, który miała później indemnizować. Niemiłe to na nim uczyniło wrażenie, ale smutnej konieczności poddać się musiał, i poszedł układać się z panem Bouquerel’em o wpisanie przynajmniej części tego wydatku, na dość już znaczny rachunek...
Że mu się to nad spodziewanie gładko powiodło jakoś, a nad przyszłością i jej następstwami zbyt trwożliwie nie zwykł się był zastanawiać, w humorze więc poprawionym wyszedł podśpiewując w bramie hotelu, i tu przez chwilę się zatrzymał z cygarem w ustach. Nie tylko go to nie kompromitowało, ale dawało mu pewien chic, że widocznie śniadał u Boquerela — o czem przechodzący ulicą łatwo z twarzy i cygara przekonać się mogli.
Gdy tak stał sobie rozmyślając jeszcze o kościelnej przygodzie i o osobach podejrzanych o stosunek z panną Teklą — które przypominał, na trotuarze uka-