Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i ledwie namówiony przez gospodarza, że to jego żonie wielką by przykrość uczyniło, dał się uprosić do pokazania jeszcze w salonie...
Wszedł tu jednak na krótką chwilkę, wziął zaraz kapelusz, i zimno dosyć pożegnawszy wszystkich, z jedną panną Teklą rozstał się serdeczniej, szepcząc jej do ucha: Męztwa — męztwa i... ufności w Bogu! wszystko to się dobrze skończy...
Po wyjściu jego i panna Sierocińska wysunęła się do swego pokoiku, oświadczając pannie Eufrozynie, iż ją głowa boli, i prosi o pozwolenie zostania u siebie.
Było to, prawdę rzekłszy na rękę wszystkim, bo mogli teraz obszernie i otwarcie pomówić o dziwnem żądaniu Mecenasa.
Począwszy od pani do stojącego na ostatnim szczeblu pana Filipowicza, byli wszyscy tego zdania, iż wymaganie to najlepiej wróżyło, że było oznaką nieochybnego przyjęcia, iż rodzice panny i Mecenas zapewne się musieli dowiedzieć co to byli Rabsztyńscy, jaką Maks miał ciotkę i t. d. i że szło jedynie o to, jak on wyglądał... Ażeby zaś mieli tak dystyngowanego młodzieńca nie ocenić, na pierwsze wejrzenie się w nim nie zakochać szalenie... a o tem nikt nawet nie pomyślał, przypuścić nie śmiał. Dosyć mu było pokazać się by zwyciężył.
Ciocia ściskała Maksika, pani z Villamarinich rzucała nań wejrzenia wesołe, panna Eufrozyna śmiała się z radości, chustką sobie zasłaniając usta dla braku niektórych zębów i fizyognomji niezdrowej tych, które jej pozostały...