Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

klamkę, zdawał się jeszcze czekać na coś i nie wyszedł z salonu, aż Cher Max znalazł się przy cioci.
W saloniku nastąpiło milczenie dziwne, oczyma coś sobie mówiono, panna Eufrozyna, poszła miejsce Maxa zająć przy Tekli... cicho było, cicho tak że ciężki oddech pani z Villamarinich jak dalekie echo kowalskich miechów dał się słyszeć wszystkim zwiastując niby burzę...
Wszyscy też czuli iż się coś stało, coś miało stać... okropnego...
Naprzód drzwi w korytarzu się odemknęły, a potem słychać było witanie z podziwieniem, szastanie nogami, mruczenie jakieś, śmiech doskonale pochwycony w tonie Filipowicza, naostatek ruszyła się klamka we drzwiach, uchiliły podwoje — i — wszedł wcale niepoczesny jegomość w starym fraku i ryżej peruczce, stalowych okularach, ze starym kapeluszem w ręku.
Pomimo niepozornej postaci, musiała to być osobistość nader ważną grająca rolę i wielkiego znaczenia, gdyż pani z Villamarinich wyszła na jej spotkacie, panna Tekla i Eufrozyna wstały, pan Maks pobladł, ciocia wąchała wódkę kolońską a Filipowicz po za przybyłym, w pół zgięty zacierał ręce.
Był to, mniej ni więcej — pan mecenas Borusławski.
Wszystko tłomaczy to nazwisko.
Zrana pan Filipowicz zaręczał że panna jest konsygnowana, wieczorem opiekun znajdował się w jednym salonie z kawalerem.
Położenie stało się tak krytycznem, iż tylko niezmierny takt pani z Villamarinich, jej powaga i wy-