Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tego dnia, Filipowicz skutkiem z rana odegranej ważniejszej roli, czuł się usposobionym do dawania sobie pierwszych tonów, tem bardziej że żona zajęta rozmową z ciocią baronową, nie bardzo nań zważała. Trzymał więc stale ręce pod połami i patrzał niekiedy w duże zwierciadło, jak mu z tem dobrze było.
Dozwolono panu Maksowi, którego panna Tekla obojętnemi zbywała półsłowami, zabawiać ją rozmową i westchnieniami. Młodzieniec w tej roli kochanka był nadzwyczaj skłopotany, panna miała usposobienie poważne, on zaś był trzpiot, i tak dalece mówić o czem innem jak o ulicznych plotkach nie umiał... Daleko mu raźniej szło z Dorotką, we drzwiach domu, a nawet z panną Eufrozyną na progu jej pokoju... Jak tylko musiał być smutnym, zaraz mu się zbierało na ziewanie, a ziewnąć siedząc przy pannie — wiedział że było to kryminałem. Męczył się więc i kapelusz okrągły który trzymał w rękach padł ofiara, czesał go bowiem to pod włos to z włosem i trapił straszliwie.
Wszystkie przedmioty rozmowy powoli się wyczerpały... panna jej nie podsycała, nadchodziła chwila krytyczna, pan Maks szukał w pamięci przyzwoitych anegdot... ale znajdował w niej na złość same nie przyzwoite. Odstąpić zaś od panny zdawało mu się niewłaściwem.
W tej chwili męczarni i niepewności, stało się coś, czego nigdy na żadnym wieczorze nie bywało... Stał się wypadek... Jakiż? tego nikt odgadnąć nie mógł, wszyscy przytomni jednakże poczuli że zaszło coś niesłychanie ważnego...