Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swawolącym na ulicy, co mi moją własną łobuzowatą młodość mile przypominało.... Niepowrotne lata...
— Żałujeszże ich?
— Troszkę — czasem... ale doprawdy sama nie wiem czemu... Dziś jestem w daleko świetniejszem położeniu, trzewiki całe, pończochy... koszula... zbytek wszelaki!! a jednak tęskno za owym chłodem i głodem. Musiałam już zestarzeć.
Rozśmiała się i mówiła dalej:
— Patrzałam w zwierciadło, co mi się rzadko trafia, bo na to nie mam czasu i dosyć jestem brzydka... Reszta młodości się świeci... ale mi z tem dobrze... gdy zostanę guwernantką uwolni mnie to od atencyi, które nieochybnie wszystkie moje towarzyszki spotykają... Już ty na mojem miejscu — ho! ho! Naprzód, że dla twej pięknej buzi, niktby cię i nie wziął, chyba wdowiec...
— A wiesz że mój opiekun, pan mecenas Borusławski, ciągle mi się każe na nauczycielkę przygotowywać.
— Po co ci to? Bałamuci — odparła Marysia.. Jesteś bogata! Mówią umyślnie tak, abyś się uczyła... Tymczasem masz już pretendenta...
Tekla trąciła ją ręką nic nie mówiąc i obie się rozśmiały.
Marysia poczęła szeptać cicho.
— Villamarina radaby cię wyswatać za niego, bo jest w przyjaźni wielkiej z ciocią, panna Eufrozyna, bo ją Maks w ręce całuje.. Filipowicz, bo go poi, a ty? cóż ty? przyznaj mi się...
— Czyż nie wiesz?