Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Z całego jego znalezienia się, to tylko mogłem widzieć jasno, że nie myliła się moja królowa i pani — że to istotnie... książęce dziecko... familji wielkiej... do czasu się ukrywające...
— Ja się nigdy nie mylę — zimno odezwała się pani z Villamarinich.
— Na tem się tedy skończyło, iż wszystko w zawieszeniu... ale mu dałem słowo, iż kawalera dopuszczać nie będziemy i że panna jest konsygnowana...
W milczeniu głowę spuściła pani.
— Cóż ten biedny Rabsztyński... spytała po chwili.
— A cóż! prosiłem go o rezygnacyą... o cierpliwość...
Chwilkę milczenia zajęły śmiechy panienek wybuchające w sąsiedniej sali, pani z Villamarinich wstała, otworzyła drzwi tylko, i nic nie mówiąc — popatrzała — wszystko ucichło.
Wprawdzie natychmiast po drzwi zamknięciu śmiano się znowu, ale troszeczkę ciszej.
Filipowicz tymczasem wody się napił dla zneutralizowania w sobie spirytusu, który zaczynał mu się dawać czuć nieco.
— Czy nie obiecał tu być Borusławski? spytała żona.
— Ale ty go, moja królowo, słusznie Sfinksem nazywasz, z właściwą sobie genijalnością, bo ty jesteś genijalna — co z niego dobyć?
— Sfinks! powtórzyła pani... Cóż przecie mówił.
— Nie chce o niczem wiedzieć — ignoruje... Niezrozumiał mnie z początku i wziął to z tej strony jak gdybyśmy chcieli z tego powodu pozbyć się panny Tekli, i oświadczył że może ją odebrać.