Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie bym nieszczęśliwego, chorego odwiedził. Przyszły mi na myśl lepsze czaszy, a raczej gorsze chyba, i pospieszyłem na wezwanie.
W lichej chacie na Pradze, w izbie brudnej i ciemnej, na barłogu, dopytałem ledwie biednego Wojciecha, a gdyby nie głos dawny, nie poznałbym go, tak straszliwie się zmienił. Co się z nim działo po śmierci pana i przyjaciela, powiedzieć mi się wzbraniał, odsłonił tylko kołdrę którą był przykryty i pokazał mi dwie swoje nogi po kolana ucięte.
— Patrzaj pan jak mnie Bóg ukarał — patrz...
Oniemiałem z wrażenia.
— A! panie, zawołał do mnie, wyciągając ręce — panie, to by niczem było.. cierpiałbym nie pisnąwszy. Bóg zesłał... ale ja mam dziecię... które matki nie ma, a na to dziecię zarobić — wychować go... nie mogę... a ja to dziecko kocham, i wszystką krew i życie dałbym za nie.
Zachodził się biedny z płaczu.
Chciałem natychmiast radzić obmyślając dziecięciu jakieś wychowanie, jemu schronienie w szpitalu, ale na samo wspomnienie rzucił się jak oszalały.
— Za nic w świecie do szpitala... po żebraninie, ale nie do tej niewoli. Za nic — za nic!
Zacząłem się go dopytywać o dziecię, i dowiedziałem się że je tymczasowo wzięła kobieta uboga a dobra, u której do czasu było bezpiecznem.
W tem miejscu opowiadania, Tekla słuchając zbladła i obu dłoniami oczy sobie zakryła.
Borusławski zamilkł.