Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mów pan — odezwała się energicznie po chwili — mów pan.
— Ten nieszczęśliwy zebrak od ust sobie odejmując, cierpiąc głód, chłód i nędzę dla dziecięcia — dokazał cudu. Jałmużny płynęły hojne, żył suchym chleba kawałkiem, składając je u mnie. W lat kilka do tego grosza wyżebranego, los dał mu spadek po bracie bezdzietnym. Wojciech go nie tknął — wszystko zostawił dla dziecięcia... Jam był jego opiekunem...
Tekla osunęła się zemdlona... lecz mdłość trwała chwilę, podniosła się wnet, chwyciła wodę, wypiła — i rzuciła się do Mecenasa ze złożonemi rękami.
— Panie, zaklinam cię, ani słowa przed mężem moim... Córka żebraka... a! któż wie!
I gorzko płakać zaczęła — Borusławski się obruszył.
— Wstydzić się ojca nie potrzebujesz — chlubić się nim możesz, zawołał, był to bohater poświęcenia. Kochał dziecię i wyrzekł się go, aby mu sobą życia nie zatruć, cierpiał nędzę, aby mu dać wychowanie i dostatek... Możeż być piękniejsze, większe, straszniejsze poświęcenie! A ofiara ta trwała nie krótką chwilę, ale lata długie. Czuł ukochane dziecię blizko, a nie śmiał mu się odkryć z sercem i sobą... dopiero dziś... Ojciec twój jest bez nadziei życia... powołuje cię ku sobie... dodał Mecenas — nie ma chwili do stracenia — należy mu łza córki przy zgonie...
Chodź, pani — jedźmy...
Tekla z załamanemi rękami pobiegła narzucić chustkę tylko, uspokoić dzieci — za chwilę siedzieli już w dorożce, która z rozkazu Borusławskiego jak