Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wejrzenie samo głód zaspokoiło. Jak Boga mego kocham.
Myryś się rozśmiała.
— E, stary bałamut z pana Radzcy — rzekła, tak to się mówi! a moje biedne oczy nawet się na deser nie zdały... Tyle one w życiu się napłakały!
— I dla tego obmyte temi drogiemi łzami, świecą, jak dyamenty! zawołał Radzca śmiejąc się.
— A! śliczny komplement! szepnął Rzepczak stojący za panną — choć dygnij na niego.
Marysia z przesadzoną powagą, ująwszy w ręce z obu stron sukienkę — dygnęła... co Basię, rozkładającą widelce, pobudziło do suchego śmiechu, iż sobie usta tłustą ręką zatkać musiała.
— Marysia państwu dodała dobrego humoru, zawołał Rzepczak, a ja mam honor oznajmić, że dziś, niedzielę święcim zupą rakową i kurczętami — faszerowanemi!
Pocałował się w stulone palce.
— A to w samą porę — bo dziś solenizujemy tu jednego z naszych towarzyszów.
— Kogo? panna Emila Drażaka — rzekł Radzca, poczciwego chłopca.
Maryś, która miała odchodzić — zatrzymała się.
— Cóż to? imieniny jego? zapytała.
— Lepiej niż to — dodał Hustakiewicz... Awansowano go niespodzianie, i półtora tysiąca złotych pensyi — mówiono mi — będzie miał więcej. Chłopak ma szczęście.
Maryś się zczerwieniła, oczy jej błysnęły.
— A! to dobra nowina! zawołała uśmiechając się.