Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Borusławski który kłamać nie lubił, odezwał się tylko.
— Byćby to mogło — ale ja nie decyduję — ja tu nic nie stanowię.
— Prawdziwie powiadam — dodała pani z Villamarinich, przyjdzie mi się z nią rozstać z boleścią. Tak jest — z boleścią! Nawykliśmy do niej przywiązaliśmy się, służyliśmy jej za rodziców — sądziliśmy wreszcie, że z tej pensyi wyjdzie za mąż... i że ja...
Tu chustkę do oczów przyłożyła gospodyni, a Filipowicz okręciwszy się na pięcie (mimo że mu to było najsurowiej zakazanem) zawołał:
— Takie jest przeznaczenie człowieka! taka zapłata za poświęcenie!
Pomiarkował się po czasie, że ten wykrzyknik nie bardzo dobrze był przystosowany — ale — słowo się rzekło — nie odwołał go.
Mecenas chciał wstać, proszono go na kieliszek wina, a Profesor zaręczał, że było bardzo czyste, lekkie, wytrawne i zdrowe — Borusławski przepraszał ręcząc, że pod wieczór żadnego nie pije. Częstowano go tortem i tylko na limonadę dał się namówić.
Rozmowa nie szła, stękano tylko, Borusławski zbywał półsłowami. Po ciężkim przebytym kwadransie pozwolono mu wyjść nareszcie — w korytarzu jeszcze wybiegła go pożegnać panna Tekla i zmęczony stary wydobył się pot ocierając ze skroni w ulicę...
Emil zmiarkowawszy, że na pensyę już przychodzić nie ma po co, niechcąc się narażać Filipowiczowi, pożegnał go grzecznym listem, i już się nie pokazał. Marysi, na którą patrzano kuso, dozwolono pozostać „ze względów administracyjnych“ ale i pan-