Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech pan profesor będzie łaskaw, jak najtreściwiej — bo mało mam czasu — odezwał się Mecenas.
Filipowicz kapelusz przycisnął mocniej do piersi i cały się zatrząsł.
— Skracam, jak się zowie — ale niech mi Mecenas dozwolić raczy jasno się wyłuszczyć — to jest wytłómaczyć, czyli rzecz wyłożyć — jak się zowie.
Były tedy wieczorki — tańcowano. Co się tyczy męzkiego towarzystwa, rozumie się że na te zwróconą była baczność największa, najsurowsza, najostrzejsza. Młodzieńcy przypuszczeni, wszystko bracia lub kuzyni naszych pensyonarek, z pierwszych domów, chłopcy skromni, najpiękniej wychowani. Jeden z nich, jak się zowie pan Maksymilijan Rabsztyński, pięknej rodziny, mający siostry u nas... znajdował się na tych wieczorkach, krótko mówiąc — zakochał się śmiertelnie w pannie Tekli.
To mówiąc głowę spuścił i ręce rozstawił Filipowicz. Mecenas się zmarszczył.
— Zmiłujże się pan, profesorze, przerwał — chociaż panna Tekla moja pupilla ma lat blizko dwudziestu... ale ten stosunek... na pensyi, zdaje mi się w najwyższym stopniu niewłaściwym... Państwo po prostu powinniście mu wzbronić przystępu...
Filipowicz zerwał się z krzesła i chwycił za rękę Mecenasa...
— Raczże posłuchać! jak się zowie — błagam, proszę, zaklinam... Moja żona, osoba najsurowszych zasad, jak to panu wiadomo, a niezmiernie bystrego wejrzenia, jak tylko coś dostrzegła, naturalnie.... zamknęła drzwi, ale jakże? Rabsztyński ma dwie