Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nił żadnego wrażenia! z urazą powtarzała Baronowa...
Pani z Villamarinich milczała — potem jakby z innej beczki poczęła żywo.
— O ile się dało nagliliśmy na Mecenasa, aż do natręctwa... i — prawdę rzekłszy, przeciw własnemu interesowi, co on nam dał uczuć — bo nam za pannę Teklę bardzo dobrze płacą.
— Ale toby się dało wynagrodzić, moja droga — odezwała się szybko Baronowa — my byliśmy do tego zawsze przygotowani.
Pani z Villamarinich cofnęła się nieco urażona.
— Kochana Baronowo — nie mówmy o tem.
— Przepraszam cię — ja chcę zaręczyć cię...
— Owszem, pomóżcie nam tylko... my... my...
Tu zaczęło się ściskanie i długie szepty i narady.
Gdy w gabinecie tak się umawiano czy roztrząsano, pana Eufrozyna z polecenia wyższej zwierzchności wprowadziła pannę Teklę do salonu, w którym Maks znajdował się z Filipowiczem.
Profesor zaledwie ujrzał ją we drzwiach, porwał się jakby go co kolnęło i zawołał do panny Eufrozyny:
— Pani raczy ze mną wyjść na chwileczkę.
Dali sobie znak jakiś oczyma i wyszli, Maks został sam na sam z panną Teklą, która bynajmniej nie zdawała się tem zmieszaną.
Daleko większy niepokój okazywał elegant, który zbliżał się do niej, starając się ukazać w jak najkorzystniejszem świetle.