Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jaciółkę od serca, ale — dyplomatkę. Filipowicz stał przy żonie, jako korpus rezerwowy.
— Ale ostatecznie — mówiła siedząca na kanapie Baronowa — proszę cię, najlepsza przyjaciółko moja — wyróbcie decyzyę jakąś. Co mówi mecenas?
Nie dając odpowiedzi, okiem zmierzyła wystrojonego młodzieńca naczelniczka pensyi, skinęła na przyjaciółkę i zabrała ją z sobą do gabinetu.
O ile salon odznaczał się pewną elegancyą — gabinet był z nim w rażącej sprzeczności. Stosy książek powiązanych sznurkami, cukier w głowach, butelki na ziemi, na kanapie dwie sztuki jakiejś materyi, w drugim kącie miednica nie wylana... pantofle tylko co rzucone, suknia czarna z białą podszewką na kołku — wszystko to chaotyczny obraz przedstawiało.
— Przepraszam baronowę — a, co to tu za nieporządek! ale tyle, tyle rzeczy na głowie... Człowiek waryuje... Chciałam pomówić na osobności...
Zbliżyła się do ucha.
— Tu wszystko, jak się zdaje, zależy od Teklusi? a ta...
Zrobiła ruch wyrazisty...
— Nie może być ażeby się jej Maks nie podobał? proszęż cię? Maks? spytała Baronowa.
— Ja się też wydziwić temu nie mogę — to rzecz niepojęta. Charakter tej dziewczyny taki, zimna nadzwyczaj zimna. Ja nie wiem! My z naszej strony, baronowo dobrodziejko, nawet z narażeniem się osobistem, staraliśmy się — przyznasz to — czyniliśmy co mogli.
— Ale czyż podobna, ażeby Maks na niej nie uczy-