Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było pozaczynane bruljony, pokreślone jakieś notaty. Kilka listów rozdartych bardziej niż rozpieczętowanych, czekały na wierzchu stołów ciśnięte, odpowiedzi...
Wielka sofa w głębi, której barwę trudno było rozpoznać, wysiedziana, wyleżana, z podartem okryciem, musiała służyć nieraz i za posłanie nocnym robotnikom tego stołu. Krzesła proste, poplamione atramentem, bez ładu stały porozsuwane. Jedna szafeczka przy ścianie stała otworem, a zawierała książki, ponachylane, napakowane, w jednych miejscach ściśnięte, w drugich z rzadka rozstawione i bez ładu.
Przy niej stoliczek mieścił na sobie próżną karafkę od wody, kilka ciemnych butelek, zapewne od piwa i parę szklanek ze szkła prostego.
Dwaj znajdujący się tu mężczyźni, spoczywali, jeden szeroko się rozsiadłszy na sofie, z rękami rozłożonemi, a głową na piersi spuszczoną, drugi przed nim na stołku, z głową na dłoni podpartą. Na sofie siedzący miał na sobie suknię duchownego, czarną, wytartą, chociaż twarz jego i postawa więcej żołniersko niż księżo wyglądała. Można było ze śniadej, nie pięknej, ale pełnej wyrazu i życia twarzy jego wyczytać, że przeszedł w życiu przez wiele różnych stopni, nim oblókł się w ciemną żałobną, zamykającą wszystko sukienkę.
Ruchy miał żołnierskie, wyraz oczów śmiały i ironiczny, usta zaciśnięte i szyderskie... Pomimo swej sutanny włożonej jakoś niedbale i zdającej się zawadzać jego ruchom, widać było w tym człowieku żołnierza, jeśli już nie kawalerji narodowej, to jakiegoś zastępu, co się dobijał piórem i słowem trudnych zdobyczy.
Naprzeciw siedzący mężczyzna, znacznie młodszy, twarz miał nie piękną, smutną, czoło zorane zawczasu zmarszczkami, oblicze niczem się na pozór nie odznaczające, a sympatyczne.
Na obu tak wydychających po trudzie dnia, czuć było znużenie i jakby zniechęcenie. Nie mówili na-