Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda to czy potwarz — dokończyła Rejentówna — przekonaj się Koniuszy, że mam dobre serce... Boję się o niego! Jeżeli chłopem się okaże, zabiją go, zasieką i zgnije w Białej w kajdanach.
Popatrzyła mu w oczy — Koniuszy z wielkim wzruszeniem w rękę ją pocałował.
— Niech to pannie Rejentównie Pan Bóg zapłaci — rzekł cicho — a nie wątpię, że zapłaci! Jak ono jest, to jest... choć źle zrobił, choć kryminał popełnił — a no, i mnie go żal.
— Cóż ty myślisz? — przerwała drżącym nieco głosem panna, wlepiając w niego oczy.
— Pójść do niego i rozmówić się z nim — otwarcie się przyznając. Jeżeli winien, niech ucieka... na co mają tu na naszym dworze robić taki skandal...
Nic nie odpowiedziała Rejentówna, ale nie broniła.
Koniuszy ją raz jeszcze w rękę pocałował, dodając:
— Bóg ci to nagrodzi!
Wyszedł w myśli, aby wprost pójść zbudzić Jacka — ale po drodze serce mu tak zabolało, iż razy kilka się zawracał. A tu czasu do stracenia nie było, bo Rejentówna, gdyby chciała, nie potrafiłaby sekretu utrzymać.
Noc była późna, Jacek spał jak zabity snem młodości kamiennym, tak że do ciemnej izdebki mógł wnijść Koniuszy i ognia skrzesać i siarnika poszukać i świecę zapalić, a Zadorski nie obudził się, dopiero gdy światło błysnęło.
Zerwał się przestraszony i siadł na łóżku.
— Co to jest? gdzie ja jestem? Pan Koniuszy! Czy już dzień? — począł przecierając oczy...
Stary stał i czekał, aż się zupełnie rozbudzi.
— Mam do waszmości interes — rzekł — dobrze sobie oczy przetrzyj.
Chociaż stary mówił jak zwykle, pewna zmiana w głosie, w tonie, coś suchego, zimnego w zawsze dobrym starcu uderzyło Jacka, który wstał żywo...