Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spikną, wyniknie z tego coś strasznego, i to lada dzień, lada godzina.
Tak się tem rozgorączkowała, rozmarzyła, tak jej trudno było utrzymać ten sekret i pójść z nim spać, iż natychmiast posłała dziewczynę z kawiarni po Koniuszego.
Choć godzina była bardzo spóźniona, nie miało to w sobie nie nadzwyczajnego, bo nie raz księżna, bardzo także gorącego temperamentu, gdy się co zamarzyło, o północy ludzi budzić kazała.
Gdy bosa dzieweczka otwarła drzwi izdebki, w której spał Koniuszy, i krzyknęła:
— Panna Rejentówna pana prosi, tylko prędko!
Drobisz się zerwał i natychmiast odziewać począł.
W ćwierć godziny stawił się na rozkazy z tak pogodną uśmiechniętą twarzą, jak zawsze.
— No, a co pani od starego chce? — zapytał.
— Panie Stefanie! — zamykaj drzwi i chodź a słuchaj, ale sekret.
Kiwnął głową.
— Słowo, że sekret? — zapytała.
Najwiętsze...
— Tylko co Wysocki tu był, i oto co przywiózł! okropności, nie do wiary! wiesz! wiesz! wszak ten Jacek Zadorski to syn — chłopa.
Koniuszy się począł śmiać.
— Ale gdzie zaś! Ksawery do niego ząb ma.
— Toć nie on to skomponował! — przerwała panna — doszedł tego Mazanowski, ma dowody.
— Ale ba! Mazanowskiego on wypłazował!
Panna zamilkła, nic o tem nie wiedziała.
— Mów no moja dobrodziejka, jak Mazanowski tego doszedł? — zapytał stary?
Panna Klaryssa powtórzyła, co jej mówił o leśniku Wysocki, a słuchający przypomniał sobie dopiero dwie owe podróże tajemnicze pana Jacka. Tknęło go to, ale nie powiedział nic.