Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! jak Bóg miły, nie żałuję, rozśmiał się stary. — Kto teraźniejsze niewiasty poznał, i napatrzył się ich, do sakramentu ochoty mu nabrać trudno! Śliczne one są, a słodkie, a przylepki, a wymustrowane, a elegantki — kochać to by się chciało we wszystkich, ale one na pociechę oczów nie dla serca stworzone. Zdrada chodząca... Litość bierze patrzeć, nie wiedzą nawet co czynią, a, ot, tak, — żadnej wierzyć nie można.
Pan Jacek się uśmiechnął nie zupełnie potwierdzając to zdanie.
— Żebyś pan Koniuszy nie miał za złe to bym stanął i w obronie ich — rzekł.
— W Warszawie i po pańskich dworach, co ich jest to — motylice, a no po wsiach i dworach szlacheckich cale co innego.
Koniuszy pomyślał trochę.
— A może to i prawda — rzekł, ale z taką niewiastą starego autoramentu trzeba też siać w kącie na zagonie i rzepę skrobać, Boga chwalić i z chałupy się już nie ruszać.
— Nie byłoby w tem nic złego — dodał p. Jacek.
— Hm! co komu do gustu! — odbąknął stary. Milczeli chwilę, aż Drobisz dodał:
— Więc asindziej gdzieś na szlachecki dworek masz oczy — począł — przyznaj się! Nie może to być, aby młody człek w sercu do kobiety coś nie czuł, prawo natury. Ja sam, jak ty mnie widzisz, szalałem, a tylko przez osobliwe miłosierdzie Boże nie ożeniłem się gdym chciał, a potem!! ho! ho! już mnie, gdym do rozumu przyszedł, niczem nie było można zbawić.
— Ja ani o dworku, ani o żadnej kobiecie nie myślę! — rzekł Jacek — słowo panu daję.
— No! no! a Łowczanka? — zapytał Drobisz.
Jacek się zarumienił i żywo ruszył na pniaku.
— Gdzież mnie o niej myśleć! — krzyknął — gdzie!
— Ho! a toż czemu? że nie majętny jesteś? Ta toż nie zbyt wielka pani, choć rodzice zamożni; i — powiadają, że tam łaski masz...