Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał. Palił, rozumie się w domu, porządnie, z długiego cybucha, i obchodził się z całym przyrządem fajkarskim bardzo oględnie.
Śmiał się sam ze swojego nałogu, narzekał nań — ale go nie porzucił.
Właśnie w tej chwili na kłodzie siedząc i spoczywając po polowaniu, dobywał średniej wielkości cybucha z bursztynem, fajkę stambułkę i zabierał się nakładać.
Na tę ważną operacyę patrzał towarzyszący mu młodzieniec, z pewną ciekawością, bo pan Stefan dokonywał zadania uroczyście i z aplikacyą wielką.
Nim koniuszy fajkę nałoży, my mamy czas przypatrzeć się jego towarzyszowi.
Był to, jeśli nie piękny, to bardzo przystojny mężczyzna, samo zdrowie, młodość i siła. Wzrostem dorównywał koniuszemu, tylko cieńszy był i zwinniejszy, bo zapewne trzydziestu lat nie miał.
Ubrany w krótki kożuszek czarny, buty myśliwskie, torebkę miał siatkową, czapeczkę sukienną i nie odznaczał się elegancyą. Fuzyjka, która przy nim stała, także nieosobliwie wyglądała. Twarz jednak zasługiwała na baczność. Ani piękna, ani brzydka, rysów niby pospolitych, które się opisać nie dają, w całości swej odznaczała się wyrazem rozumnym i powagą nad wiek.
Tej buty szlacheckiej jaką naówczas piętnowały się wszystkie karmazyny, śladu w nim nie było, raczej smutek jakiś i cicha pokora, która jednak w słabość nie przechodziła. Nie wyzywał, jak inni, ale widać było, ze wyzwany by placu dostał.
Niewielkie oczy wsadzone dosyć głęboko, miały wyraz taki przenikający, że ich wzrokowi nie każdy dotrzymał.
Twarz okrągła, nie była piękną, słońce i powietrze opaliły ją, płci nie miał świeżej, a pomimo to, choć wielu od niego nierównie przystojniejszych na dworze księżnej wojewodzicowej się przesuwało, nikt takich łask nie miał u fraucymeru jak pan Jacek Za-