Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do Altranstadtu, że nazajutrz odwiedzi króla szwedzkiego.
Około południa w złotogłowej sukni ze sławnemi djamentowemi guzami, jechał August do ciotecznego brata.
Na przyjęcie jego Karol XII nie zmienił nawet pary grubych, zbłoconych butów ciężkich, których już od dni kilku nie zdejmował, nawet spać idąc. Miał na sobie granatowy swój kaftan z grubego sukna, a u boku ów miecz w żelaznych pochwach, który od krwi zardzewiał.
Szwed chciał być dla kuzyna grzecznym aż do zbytku i najkrótszą drogą, prowadzącą do Lipska, uprzedzając Augusta, wyruszył także do dnia na spotkanie tak, że nie wiedząc o sobie, w drodze się rozminęli.
Król August dobiegł już do Günthersdorfu o pół godziny od Altranstadtu, gdzie z kancelarją stał Piper, gdy mu to zabiegając oznajmiono, że Karol XII wyjechał na spotkanie i Piper u siebie spocząć prosił.
Wysłano gońca, aby zawrócił Szweda i w niespełna kwandrans tentent koni na umarzłej ziemi oznajmił przybycie Karola. August pośpiesznie wybiegł naprzeciw niego na wschody, w których połowie spotkali się, po trzykroć sobie ręce podając, a ściskając i całując jak najserdeczniej. August nadzwyczaj czule, nadskakująco witał Karola, jakby do niego najmniejszego nie miał żalu. Szwed płacił równąż grzecznością, ale zimną i sztywną i przez cały czas pobytu gościa nie zmiękł i nie odtajał na chwilę.
Na wschodach rozpoczęły się już ceremonje, mające pewne znaczenie. August na ziemi własnej uważał się za gospodarza, chciał więc dać i pierwszy krok i prawą rękę Karolowi, ale Szwed ze swym olbrzymim mieczem także chciał gospodarować i przyjmował jak gościa Augusta.
Mruczeli oba czas jakiś, rękami sobie wskazując