Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

edukacją — rzekł — wdzięczen mu jestem. Obrachujemy się z nim kiedyś.
Rozmowa przeciągnęła się dalej. Dwa czy trzy razy spytał król o ukochaną Cosel, o której sucho coś tylko przebąknął przyjaciel. Zagadnął potem o Patkula i otrzymał odpowiedź, że blizkim był ożenienia z wdową Einsiedel.
Król zadumał się wymówiwszy jego nazwisko.
— Wyznać potrzeba, Fleming — rzekł poufnie — iż Patkul rozumnym jest, dyplomatą znakomitym, człowiekiem niepospolitej rzutkości, przebiegłości i nie przebierającym w środkach. Zdradza Piotra dla mnie, mnie pewno dla Piotra, gotów nas obu, gdyby mu to było na rękę, sprzedać Prusom. Ale o sobie pono najlepiej pamięta. Einsiedlowa mu przyniesie, oprócz białej rączki, jakie czterykroć sto tysięcy talarów. Piotr mu płaci, ja płacę, nie ręczę ażeby nie brał od innych, a i szlachta inflancka...
Tu przerwał sobie nagle.
— Ale Patkul wart jest tego, nieopłacona głowa i on jeden to rozumie, iż w polityce żadnemi względami kierować się nie można, oprócz zasady, że zwyciężyć potrzeba, kto przebiera w środkach, nie zrobi nigdy nic. Trncizna, sztylet, więzienie, tak są dobre, jak inne lekarstwa gdy skutkują.
— Przyjacielu — przerwał Fleming — dla czegoż Schulenburgowi nie dopuszczacie użyć tego środka, jaki on proponuje.
— Dla tego, że świat jest głupi — zawołał August — i że Machjawelowska polityka dopiero może za lat sto znajdzie uznanie powszechne. My się nią posługiwać możemy, ale taić umiemy.
My — dodał ze śmiechem — my jeszcze jesteśmy rycerze... i musimy sadzić się, aby wyglądać szlachetnie. My chwalimy się jeszcze męczeństwami, a niema nic głupszego nad dobrowolne męczeństwo...