Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeszedł się po izbie ostygając.
Otruć go, z za węgła mu w łeb strzelić... to co innego — mówił dalej. — Sprawa pozostałaby ciemną, niktby mi nie dowiódł, żem się do niej przyłożył... wszystko zrobić pozwalam, ale ja muszę pozostać nietknięty.
Nie! nie! Karol sobie sam gotuje zgubę... Wszystko to są chwilowe ofiary... zwycięztwo pozostanie przy mnie.
Fleming zaczynał głową potrząsać, ale August już zmienił przedmiot rozmowy.
— Wyssie mi Saksonją kontrybucjami — zawołał. — Jestem pewnym, że jarmark Lipski opłacić się musiał.
— Dali dobrowolnie sto tysięcy talarów — zamruczał przyjaciel. — Zwołał też Karol, jak mi donoszą, szlachty zjazd do Lipska.
— Cóż panowie szlachta moja? — uśmiechając się zapytał król.
Flemingowi tak przykrem było zdać sprawę z tego, iż papier świeżo odebrany podsunął milcząc królowi i palcem na nim wskazał miejsce podkreślone. Stało tam, iż szlachta się pzzywilejami składa, jako do niczego obowiązaną nie była, krom służby osobistej i dawania koni. Na to szwedzki król odpowiedział:
— Gdzieżcież panowie szlachta byli ze swemi końmi pod te czasy. Gdybyście obowiązki swe spełniali, mnieby dziś w Saksonji nie było! Gdy na dworze ucztować trzeba i pić, żadnego z was tam nie braknie, ale za ojczyznę pójść się bić?... nie ma ochoty... wolicie siedzieć w domu.
I głośno dodał Fleming.
— Szlachta miesięcznie płacić będzie musiała 200 do 250,000 lalarów.
Rozśmiał się August.
— Brat mi wziął moich kochanych poddanych na