Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bądź, pod jakiemikolwiek warunkami... dać mu co zechce... podpisać przymierze jakie podyktuje... Saksonją ratować muszę... o Polskę się rozprawię później... oddać ją jestem gotów temu faworytowi jego, który jej utrzymać nie potrafi... Pokój muszę mieć i niech mi precz z mojego dziedzictwa ustąpi.
Nic nie odpowiedział Fleming.
— Bić się z nim, nawet gdyby nadciągnęły posiłki Cara — począł król — niemam kim... Działa nowe ledwie lać poczęto... broni brak, pieniędzy niema, Schulenburg do niczego... inni tyle co on warci. Bądź co bądź, Saksonją ocalić muszę, rozumiesz!
— Rozumiem — rzekł zimno Fleming — ale ja ani o ten pokój traktować z nim nie będę, ani go podpiszę...
Spojrzeli na siebie. W wejrzeniu Fleminga wypisanem było, że z góry przewidywał wszystkie następstwa tego przymierza, którego ofiarą paść musieli ludzie, co je zawierać mieli.
— Wszystko, bez wyjątku, wszystko gotów jestem poświęcić — dodał August — byle Saksonją oswobodzić, rozumiesz mnie, ludzi, związki moje, słowo dane... wszystko... wszystkich...
Powtórzył to po razy kilka, a że przyjaciel nie chciał odpowiadać, dodał po małym przestanku.
— Komu dasz pełnomocnictwo? Carte blanche! Carte blanche! — z przyciskiem powtórzył król — Carte blanche!
Zadumał się krótko Fleming.
— Ci, którzy pojadą — rzekł — zawczasu się za zgubionych mogą liczyć.
Ma foi! — zawołał król — to bardzo być może, ale ja dla nich ginąć nie mogę, wolę ażeby zginęli dla mnie.
Milczeli oba.
Wyznaczenie tych dwu ofiar, które miały paść dla ocalenia Augusta, przychodziło z trudnością.
Fleming, równie jak August, zimny i bezlitośny,